Czy związkowym władzom zależy na żużlu?

2016-01-06

Ależ zamieszanie zrobiło się w ostatnich dniach w związku z decyzjami dotyczącymi połączenia (bądź nie!) dwóch niższych klas rozgrywkowych w polskim żużlu. Przyznam, że w ponad ćwierćwiecznej karierze dziennikarskiej z podobnymi wydarzeniami spotykam się po raz pierwszy, a powstała sytuacja przywodzi mi na myśł jedną z piosenek zespołu Mr Zoob pt. „Nasz cyrkowy namiot” z połowy lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Tyle że wtedy utwór drwił z kulejącego okresu transformacji politycznej i gospodarczej naszego kraju, a teraz…?

Cóż wydarzenia, decyzje i opinie związane z ustaleniem formuły rozgrywek na sezon ‘2016 przypominają trochę chyba sejmiki szlacheckie, i to nie te średniowieczne, ale raczej z okresu, w którym Rzeczpospolita zaczęła chylić się ku upadkowi. Obawiam się, czy podobny stan nie zaczyna dotyczyć także żużla.  O rozszarpanej przez zaborców Rzeczypospolitej Juliusz Słowacki napisał: „Pawiem narodów byłaś i papugą. A teraz jesteś służebnicą cudzą”. Z żużlem w Polsce jest podobnie. Wciąż tym żużlowym pawiem jesteśmy, coraz bardziej stajemy się też papugą, a jakie będą tego konsekwencje?  Po ostatnich wydarzeniach wydaje się, że droga do swoistej klęski jest niedaleka. A szkoda! Żużel i tak jest przecież marginalizowany na świecie. Nawet FIM nie za bardzo poważnie traktuje tę dyscyplinę. Wspominał o tym nawet swego czasu z żalem Tomasz Gollob, który w 2010 roku podczas corocznej gali w portugalskim Estoril podczas odbierania nagrody za mistrzostwo świata był tylko swoistym dodatkiem do hołubionych bardzo mocno Jorge Lorenzo, Maxa Biaggiego, czy Antoine’a  Méo. Chociaż Polak poza mistrzostwem świata w swej konkurencji nieoczekiwanie wygrał też klasyfikację „Osobowość roku”. Podobnie jak Międzynarodowa Federacja Motocyklowa wyścigi torowe (w tym speedway) traktuje po macoszemu, tak i Polski Związek Motorowy wydaje się  nie uwzględniać pozycji tej dyscypliny wypracowanej przez lata i ugruntowanej w ostatnich sezonach wieloma sukcesami na arenie międzynarodowej. Niestety, ostatnie wydarzenia pokazały, że rola GKSŻ jest z jednej strony mocno kontrolowana i ograniczana przez władze PZM, a to z kolei daje chyba przyzwolenie na ruchy oddolne, które przypominają czasami kabaret. Decyzje podejmowane przez prezesów klubów są za chwilę przez nich samych podważane, czy wręcz zmieniane. Wydawało się, że ostatnie dwa sezony wprowadziły stabilizację jeśli chodzi o zmagania I ligi. Pozyskanie sponsora tytularnego i nawiązanie współpracy z TVP spowodowały zwiększenie prestiżu tych rozgrywek. Ostatnie dni wydają się jednak burzyć ten sukcesywnie budowany wizerunek. Oczywiście poważnym problemem zdecydowanej większości ośrodków są niedostatki finansowe. Dlatego rozwiązania redukujące koszty są jak najbardziej wskazane. Ale o jakiej redukcji kosztów można mówić jeśli wiążącemu ledwo koniec z końcem zespołowi z Krosna ustawia się wyjazdy do Gdańska i Daugavpils? Jeszcze bardziej karkołomnym pomysłem wydaje się ten o podzieleniu drużyn wewnątrz jednej klasy rozgrywkowej na „biedniejsze” i „bogatsze” przy czym te pierwsze rozgrywałyby mecze tylko u siebie. Znam wiele osób, które twierdzą otwarcie, że żużel nie jest sportem. Takie rozwiązanie dałoby im z pewnością kolejny argument na udokumentowanie swojej tezy, tylko że wtedy nie nazywaliby już chyba żużla nawet „widowiskiem”, a raczej - „cyrkiem”. Znany ze swoich radykalnych poglądów Witold Skrzydlewski, właściciel Orła Łódź zaproponował (mimo wcześniejszego głosowania za połączeniem lig), aby II liga pozostała jednak osobną klasą, w której jednakowoż nie obowiązywałyby żadne ustalenia licencyjne. Uważam, że jest to pomysł godny rozważenia, choć na pewno nie w tak radykalnej formie. Tymczasem wciąż toczy się zmaganie z przepisami i czasem dotyczące klubów, które nie uzyskały licencji. Nie wiem jak wygląda kwestia w Lublinie, czy Ostrowie. W Gnieźnie natomiast działacze wciąż liczą na to, że ich argumenty przekonają żużlową centralę do przyznania licencji (chociażby warunkowej) na udział drużyny w rozgrywkach I ligi. Szefowie Startu są gotowi spłacić kolejne raty zobowiązań wobec zawodników wynikające z układu zawartego przed dwoma laty. Wierzyciele otrzymali już zresztą połowę należności (łącznie około miliona złotych). I są gotowi poczekać kilka miesięcy na kolejne raty. Podobno chcą nawet takie swoje stanowisko dać na piśmie związkowym władzom. I to nie bez kozery! Bo jak związek nie dopuści Startu do rozgrywek, to gnieźnieńscy działacze nie będą mieli żadnej motywacji (poza czystym sumieniem) do tego, aby kolejny milion wypłacić zawodnikom, którzy, co tu dużo gadać, szału w 2013 roku nie pokazali!  A tymczasem z ośrodków, które w większości nie popłaciły swoich zobowiązań, zostawiając żużlowców na lodzie (też ciekawa dyscyplina!) płyną teraz głosy moralizatorskie w stosunku do działaczy Startu. I są to głosy stanowczo przeciwne temu, aby gnieźnianie w lidze wystartowali. Można mieć tylko nadzieję, że chłodna aura wpłynie pozytywnie na rozgrzane umysły decydentów i władze GKSŻ podejmą słuszne decyzje, biorąc pod uwagę nie tylko chwilowe zawirowania i różne (jak pokazują wydarzenia ostatnich dni nie do końca przemyślane) argumenty działaczy z różnych ośrodków, ale też kierując się długofalową wizją rozwoju (a przynajmniej zahamowania regresji) sportu żużlowego w naszym kraju. Sytuacja na zapleczu żużlowej Ekstraligi jest  bowiem dynamiczna i przez to również ciekawa. Któż bowiem spodziewałby się, że w środku mroźnej zimy powstanie taki „nasz cyrkowy namiot”. Pytanie tylko, czy przetrwa on nawałnicę, czy zawali się z łoskotem? A może po cichu. Nie wzbudzając specjalnego zainteresowania tych, którym tak naprawdę na żużlu wcale nie zależy, albo co gorsza jest on im nawet przysłowiową kulą u nogi.

 

Radosław Kossakowski/foto archiwum

 


 





treść została wydrukowana ze strony
http://www.sportgniezno.pl/wiadomosc,czy-zwiazkowym-wladzom-zalezy-na-zuzlu.html