Do Szwecji po nowe doświadczenie

2019-12-21

Oskar Fajfer przed minionym sezonem powrócił do macierzystego klubu i trzeba przyznać, że był to powrót triumfalny, chociaż sam zawodnik cały czas nie może darować sobie straconego punktu w ostatnim wyścigu rewanżowego meczu półfinałowego w Ostrowie Wielkopolskim, który zdecydował o tym, że drużyna Startu nie zdołała awansować do finału rozgrywek Nice I ligi żużlowej.

 - Czy nie pora już o tej sytuacji zapomnieć i popatrzeć w przyszłość z bardziej pozytywnym nastawieniem?
            -
Rzeczywiście może już należałoby odciąć miniony sezon grubą kreską. Natomiast uważam, że nie można zupełnie o tym zapomnieć. To musi być lekcja pokory przed kolejnym sezonem, żeby nic takiego w następnej rundzie play-off  się nie powtórzyło.
            - Oceniając miniony sezon już na chłodno można powiedzieć, że i tak osiągnęliście więcej niż sugerowało wielu specjalistów i znawców żużla…
            -
To racja! Uważam że wykonaliśmy sto procent naszego planu,  ale wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia, a my jesteśmy bardzo ambitnym zespołem i kiedy przez dwadzieścia dziewięć wyścigów czujesz się finalistą,  a w ostatnim biegu to wszystko się wali, no to trudno później nie mieć żalu i poczucia niedosytu. Powiem ci szczerze, że po tym przegranym biegu byłem tak na siebie wściekły, że miałem ochotę rozpędzić ten motocykl i puścić... Oczywiście to była taka krótka chwila i szybko się opanowałem. A rzeczywiście miałem na te zawody bardzo dobrze przygotowany motocykl. On chyba nawet ciut za mocno „kleił” do tej nawierzchni i kiedy tylko trochę odchyliłem głowę do tyłu, to od razu podniosło się przednie koło i pociągnęło mnie w kierunku bandy.  Musiałem nieco przymknąć gaz, żeby ratować się przed upadkiem. No i to był ten moment, który zdecydował o tym że nie weszliśmy do finału. Jednak z drugiej strony w przekroju całego sezonu zrobiliśmy naprawdę dużo i awans do finału byłby przekroczeniem tych  stu procent o których mówiłem wcześniej. Ale kto wie, może uda się w przyszłym roku...
              - Czym zajmowałeś się w przerwie po sezonie?
             - No to jest czas na podziękowania sponsorom, na rozmowę o kolejnym sezonie, na spotkania z kibicami, trochę na odpoczynek. Ale w moim przypadku w tym roku również na pracę.
            - Na pracę? To dobrej klasy żużlowiec z pierwszej ligi musi jeszcze pracować?
            - Może i nie musi. Tych pieniędzy by mi wystarczyło na normalne życie, natomiast chciałem podjąć pracę jak zwykły człowiek. Nigdy do tej pory nie zarabiałem w ten sposób pieniędzy. Pracę w Szwcji u rodziny Dawidsonów załatwił mi Sebastian Skrzypczak i tam z nim pracuję. To świetne  doświadczenia dla mnie, a poza tym mogę zarobić ekstra pieniądze które będę mógł przeznaczyć na rozwój mojego parku maszynowego. Wiadomo, że lepiej zakupić dwa, trzy nowe silniki niż jeden, bo to w sezonie zaowocuje lepszymi zdobyczami punktowymi.  Nie wstydzę się mojej pracy w Szwecji, a wręcz przeciwnie - jest to dla mnie nowe, fajne doświadczenie. Ja stoję na stanowisku, że praca kształtuje człowieka. Jadąc do Szwecji miałem świadomość, że nie będę miał lekko, ale chciałem zobaczyć ile musi się napracować zwykły człowiek, żeby dostać wypłatę. Dzięki temu mam też inną perspektywę oceny mojego życia. Ja zresztą zawsze starałem się nie gwiazdorzyć , nie nosić głowy wysoko tylko dlatego, że jestem żużlowcem. To doświadczenie utwierdziło mnie w mym przekonaniu jeszcze bardziej.

- Niezbyt długo zastanawiałeś się nad podpisaniem kontraktu ze Startem na kolejny rok. Czy miałaś jakieś inne propozycje?
            -
Pozostanie w Gnieźnie było dla mnie priorytetem, dlatego nie podejmowałem żadnych innych rozmów, mimo że miałem świadomość, że nie dostanę tu jakiegoś lukratywnego kontraktu i będę musiał sam zaktywizować się - poszukać sponsorów czy nawet pojechać do pracy, aby przygotować się do sezonu pod względem sprzętowym. tak jak tego chcę.  Chciałem tu zostać. Jestem związany emocjonalnie z Gnieznem i z tym klubem, i z kibicami.
            - No muszę przyznać, że naprawdę jesteś ulubieńcem gnieźnieńskiej publiczności. Często, kiedy jacyś inni zawodnicy mają słabsze okresy, to kibice w rozmowach ze mną są bardzo radykalni w ocenach, a  wracając do tej sytuacji w Ostrowie, mimo że wiele osób wyrażało żal z powodu niewykorzystanej szansy, to nie spotkałem się z personalną krytyką twojej osoby. Masz więc wśród gnieźnieńskich kibiców spory kredyt zaufania.
            -
Cieszę się z tego bardzo i dlatego, tak jak mówiłem, chciałem zostać w Starcie. W moim przypadku to jest tak, że mogę nie mieć dnia, motor może być za słaby, ale kiedy widzę pełne trybuny to naprawdę wypruwam z siebie żyły, żeby urwać choćby punkt rywalom.
            - W minionym sezonie planem dla całego zespołu był awans do finałowej czwórki a co będzie dla ciebie tym planem na sto procent w kolejnym roku?
            -
No na pewno trzeba stawiać sobie coraz większe cele. Po to wróciłem do Gniezna, aby wspierać ten zespół i samemu się rozwijać. Nie ukrywam, że chciałbym być liderem drużyny, który pociągnie cały zespół do finału. Myślę, że jesteśmy w stanie tego dokonać z ludźmi, którzy są w klubie. Wymienię tylko dwóch = Rafaela Wojciechowskiego i dyrektora Piotra Mikołajczaka. Oni tym wszystkim kierują, ale wiele osób jest zaangażowanych w to, co  dzieje się przy Wrzesińskiej. Mogę podać tylko taki przykład dotyczący mnie, że kiedy była taka potrzeba, aby przygotować tor na ósmą rano, bo nie mogłem spać w nocy i chciałem jak najszybciej sprawdzić ustawienia, to ten tor był dla mnie przygotowany. W Starcie może nie ma wielkich pieniędzy, ale te które nam się należą otrzymujemy zawsze na czas. I to jest też ważny element poczucia stabilizacji, na którym można budować kolejne sukcesy. Dlatego jestem dobrej myśli, a jak będzie czas pokaże.

 

rozmawiał: RADOSŁAW KOSSAKOWSKI



foto RomanStrugalski

 


 





treść została wydrukowana ze strony
http://www.sportgniezno.pl/wiadomosc,do-szwecji-po-nowe-doswiadczenie.html