Pogrzeb poprzedzony został mszą świętą w rodzinnej parafii Grzegorza Wieckiego, w kościele Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła przy ul. Kołłątaja w Poznaniu. To w tym kościele młody Grześ był ministrantem w latach 70’ ubiegłego wieku. Ostatecznie jednak zdecydował, że zamiast lekarzem dusz zostanie lekarzem ciał. I to był chyba dobry wybór, bo fachowcem w branży medycznej był Grzegorz znakomitym. A to zapewne dlatego, że nie bał się żadnych wyzwań. Był tytanem pracy. Uwielbiany przez dzieci jako pediatra. Odważny i zdecydowany w ratownictwie medycznym. Zafascynowany sportem żużlowym, który jest przecież jednym z najbardziej urazowych, był ostoją spokoju dodając pewności siebie zawodnikom. Nigdy nie zapomnę naszej wspólnej wyprawy do Równego w czerwcu 2008 roku. Wyjazd ten zasłynął głównie tym, że w okolicach Czerwonogradu spłonął bus z motocyklami gnieźnieńskich żużlowców. Znacznie mniej osób wie natomiast, że wyjazd ten był także okazją do zaprezentowania kunsztu medycznego przez doktora Grzegorza Wieckiego. Kiedy na wieść o pożarze jechaliśmy autobusem z Równego do części ekipy, która granicę przekroczyła w Hrebennem, natrafiliśmy na poważny wypadek drogowy. Młoda ukraińska lekarka, która dotarła na miejsce zdarzenia karetką nie mającą na wyposażeniu niczego poza noszami, była chyba bardziej przerażona ode mnie. A Grzegorz - cóż z charakterystycznym dla siebie spokojem wprawnym okiem wyselekcjonował najbardziej potrzebujących i zabrał się systematycznie do swej pracy. Zostawił tam na Ukrainie trzy kołnierze ortopedyczne, które miał na wyposażeniu na ten wyjazd. Zyskał podziw i uznanie świadków zdarzenia. Jak się później okazało uratował dwoje z trojga najbardziej poszkodowanych uczestników wypadku. Śmiem twierdzić, że bez jego fachowej pomocy nie przeżyłby nikt. Dla mnie był wtedy bohaterem. Ale on machnął tylko ręką. To normalne, taki jest mój zawód - stwierdził tylko. Grzegorza trudno byłoby nazwać „duszą towarzystwa”. Zazwyczaj raczej słuchał niż mówił, ale kiedy już coś powiedział, to zawsze trafnie i mądrze. I taką właśnie postawą z łatwością zyskiwał sobie sympatyków i przyjaciół. Ostatni raz rozmawiałem z Grzesiem podczas pierwszego treningu nowego stowarzyszenia żużlowego w Gnieźnie. Cieszył się, że znów przy Wrzesińskiej zagrały motocykle, że jest szansa na odbudowanie drużyny. Pierwszych zawodów organizowanych przez Gnieźnieńskie Towarzystwo Motorowe już jednak nie doczekał. Zmarł w sobotę, 30 lipca, w jednym z poznańskich szpitali, gdzie trafił kilkanaście dni wcześniej po pęknięciu tętniaka. Miał 58 lat.
Podobno nie ma ludzi niezastąpionych, ale takiego lekarza, będącego jednocześnie znakomitym fachowcem i zagorzałym pasjonatem sportu, trudno będzie chyba działaczom GTM znaleźć w najbliższych latach. Jeszcze trudniej wypełnić pustkę po człowieku, który był wzorem, opoką, przyjacielem…
Radosław Kossakowski + foto
Liczba komentarzy : 0