Za marzenia trzeba płacić

2013-11-21

Rozmowa z Dariuszem Imbierowiczem , prezesem Towarzystwa Żużlowego Start Gniezno.

Trudno powiedzieć, że miniony sezon był dla gnieźnieńskiego  Startu  żużlowym rajem, chociaż powszechnie uznaje się polską ekstraligę za najlepsza ligę świata. Jeśli nawet był to pobyt w raju, to na pewno bardzo kosztowny i chyba nie tylko pod względem finansowym. Jak pan teraz z perspektywy kilku miesięcy ocenia  ten sezon?
- Awans do ekstraligi był na pewno zwieńczeniem naszych wieloletnich wysiłków i realizacją oczekiwań kibiców. Oczywiście teraz mamy dość kosztowne konsekwencje tej przygody, ale ja należę do osób, które zawsze stawiają sobie wysokie wymagania i walczą o najwyższe cele. Dlatego uważam, że gdyby pojawiła się jeszcze raz taka szansa, to nie zawahałabym się, żeby ponownie walczyć o awans. Myślę, że organizacyjnie, jako klub, stanęliśmy na wysokości zadania. Oczywiście beniaminkowi jest bardzo trudno zbudować silny skład przed sezonem. Zawodnicy nie bardzo ufają nowym pracodawcom, a w sytuacji kiedy regulamin powodował degradację aż trzech zespołów, to zadanie utrzymania się w lidze było jeszcze trudniejsze do realizacji.  Mimo wszystko uważam, że udało nam się zbudować zupełnie przyzwoity zespół. Nie mogliśmy przewidzieć, że po dobrym minionym sezonie załamanie formy spotka Antonio Lindbaecka, a mimo to i tak toczyliśmy wyrównane pojedynki. Zabrakło nam trochę szczęścia i lepszego układu  terminarza. Myślę, że wygrywając dwa trzy mecze na początku sezonu weszlibyśmy w rozgrywki w lepszych nastrojach i dalsza rywalizacja  potoczyłaby się dla nas korzystniej. Nie wiem, czy wystarczyłoby to do utrzymania, ale przynajmniej dłużej zachowalibyśmy na to szanse.    
 

Wymogi ekstraligi spowodowały konieczność powołania w Gnieźnie sportowej spółki  akcyjnej. Prezesem zarządu tej spółki został Arkadiusz Rusiecki. Pan natomiast przejął piastowaną dotychczas przez niego funkcję prezesa Towarzystwa Żużlowego Start, które nomen omen jest stuprocentowym udziałowcem Startu Gniezno SA. Jak wyglądał w takim układzie podział obowiązków i kompetencji?
 - Najważniejszym podmiotem była spółka. To ona zarządzała drużyną w rozgrywkach i cała aktywność osób związanych z  towarzystwem były podporządkowana działaniom spółki. W tej kwestii nie było żadnych konfliktów, ani niedomówień. Tak naprawdę wszyscy razem mieliśmy wspólny cel i robiliśmy, co było trzeba. A niestety chętnych do pracy społecznej na rzecz klubu jest niewielu.

 

Najbardziej widoczną dla kibiców rolą w pana wykonaniu była funkcja kierownika drużyny. Z którym z trenerów było panu lepiej współpracować?
- Cenię sobie zarówno Lecha Kędziorę, jak i Stefana Anderssona. Z każdym z nich  miałem i mam dobre relacje. Z perspektywy czasu wiem,  że Lech Kędziora nie popełnił żadnych drastycznych błędów. Ale tak naprawdę po kilku porażkach zastanawialiśmy się,  że być może będąc w wąskim gronie osób związanych z klubem nie potrafimy dostrzec wszystkich  problemów drużyny. Stąd też potrzebny był ktoś z zewnątrz, kto inaczej popatrzyłby na pewne sprawy, w inny sposób potrafił dotrzeć do zawodników.  Zmiana nie wpłynęła istotnie na poziom sportowy drużyny, chociaż  cały czas uważam, że doświadczenie Stefana Anderssona i jego nieco inne spojrzenie było także istotne.
 

A który z tych szkoleniowców pana zdaniem  mógłby ewentualnie poprowadzić zespół w kolejnym sezonie?
- Myślę, że to będzie zależało od tego, jaką drużynę stworzymy. Jeśli postawimy głównie na zawodników zagranicznych jeżdżących również w lidze szwedzkiej, to lepszym wyborem byłby Stefan. Jeśli będzie przewaga zawodników krajowych wtedy raczej Lech. Na pewno atutem Lecha Kędziory jest też to, że Start byłby jego jedynym klubem i mógłby, tak jak to robił wcześniej, poświęcać pracy dla Startu o wiele więcej czasu.  W przypadku Stefana Andersona byłaby konieczność łączenia pracy w  dwóch klubach, w różnych krajach, ale mając kontakt z większością zawodników na co dzień w Szwecji miałby na pewno dobry przegląd sytuacji.   
 

Sposobem na ratowanie żużla w Gnieźnie ma być przeprowadzenie upadłości ugodowej. Na jakim etapie są te działania? Jeśli zostaną one sfinalizowane,  to jak będzie wyglądała sytuacja prawna klubu?     
- Odpowiedni wniosek w tej sprawie już został złożony. To był obowiązek zarządu spółki, aby można było negocjować porozumienia z zawodnikami, a jednocześnie zachować szanse na udział w procesie licencyjnym. Rozmowy z wierzycielami są cały czas prowadzone. Trudno powiedzieć jak się one zakończą. Naszym celem jest to, aby Start Gniezno SA wystartował w rozgrywkach  I ligi w najbliższym sezonie.  Niestety, nie ma obecnie chętnych osób ani instytucji, które zdecydowałyby się na wejście do spółki, chociaż   jako prezes Towarzystwa Żużlowego Start, nie widziałbym żadnych przeciwwskazań, żeby podzielić się współodpowiedzialnością za klub.  
 

Prezes Arkadiusz Rusiecki powiedział niedawno, że udział startowców w ekstraligowych rozgrywkach  jeszcze długo będzie odbijał się w klubie czkawką. Nie da się ukryć, że wymagania finansowe zawodników ze światowej czołówki  są w stanie wypełnić obecnie trzy, może cztery ośrodki w Polsce. Jak ma być zatem droga dla pozostałych? Jaka według pana powinna być koncepcja przyszłości żużla w Gnieźnie?
- Żużel to dyscyplina o sporej popularności, a jednocześnie dość wąska jeśli chodzi o liczbę ośrodków. Niestety, my należymy  do tych najmniejszych. W Gnieźnie nie ma  dużych zakładów produkcyjnych, ani spółek skarbu państwa, dla których wsparcie klubu kwotą kilku milionów nie stanowi poważniejszego obciążenia. Mam świadomość, że podobnie trudna sytuacja   jest w wielu ośrodkach. Niektóre ratują się kolejnymi, coraz większymi kredytami. Nie wiem czy jest to dobra droga, ale w niektórych klubach, aby dotrzymać kroku tym najbogatszym tak się właśnie robi.  Myślę, że nam byłoby mimo wszystko dużo łatwiej, gdyby udało się utrzymać zespół w gronie najlepszych drużyn w kraju. Teraz jest naprawdę ciężko. Ta „czkawka” pewnie jeszcze potrwa, ale jak już mówiłem - ekstraliga była naszym marzeniem, a za marzenia trzeba, niestety, płacić.   

                                                                                rozmawiał: RADOSŁAW KOSSAKOWSKI

Wywiad z Dariuszem Imbierowiczem został opublikowany w ostatnim wydaniu „Tygodnika Żużlowego”

Redakcja/ fot. Radosław Kossakowski 
 





treść została wydrukowana ze strony
http://www.sportgniezno.pl/wiadomosc,za-marzenia-trzeba-placic.html